– Zdecydowanie najgorsze są komentarze: daj spokój, to był tylko pies – podkreśla Łucja Lange, socjolożka, która współpracuje z Instytutem Dobrej Śmierci i towarzyszy w żałobie po utracie osób zwierzęcych. Zaznacza, że ludzi, którzy potrzebują wsparcia, gdy ich zwierzę odchodzi, jest coraz więcej.
Monika Kurowska: Być może się mylę – ale wydaje mi się, że w Polsce rzadko emocje związane ze stratą pupila określa się jako żałobę. Rezerwujemy pojęcie żałoby dla ludzi. Z jakim odbiorem się pani spotyka, gdy mówi pani osobom postronnym o tej części swojej działalności?
Łucja Lange*: Reakcje potrafią być różne, jednak najczęściej spotykam się z osobami, które mają zwierzęta, a w związku z tym wiedzą, że któregoś dnia najprawdopodobniej pożegnają te stworzenia. Takie osoby często nazywają siebie opiekunami, nie właścicielami. Już po tym możemy wnioskować, jak wygląda ich relacja z pupilem. Jeżeli jestem właścicielką zwierzęcia, to traktuję je poniekąd jak rzecz – a każdą rzecz przecież można zamienić na inną. Z opieką nad zwierzęciem jest inaczej. To słowo świadczy o oddaniu i głębszej relacji.
Osoby, które mówią o opiece nad zwierzętami, zazwyczaj na informację o mojej działalności reagują bardzo pozytywnie. Ale zauważyłam, że ogólna mentalność również się zmienia. Jeszcze 10 lat temu media nie poruszały takiego tematu, jak żałoba po stracie zwierząt. Powstawały najróżniejsze „zwierzęce” biznesy – głównie związane z upiększaniem populi, pielęgnacją, ale nikt nie zastanawiał się nad tym, co dzieje się z uczuciami, którymi darzymy nasze koty, psy i inne po ich śmierci. To się zmienia. Teraz, nawet jeżeli spotykam się z osobami, które nie mają zwierząt i nigdy ich nie miały, to widzę w nich pewien rodzaj zrozumienia mojej działalności. Zauważam po prostu większą empatię. Myślę, że w wielu głowach pojawia się myśl: ja tak nie mam, ale to nie znaczy, że to nie jest potrzebne, bo inni faktycznie mogą odczuwać smutek po stracie psa, kota, królika… Te uczucia nie są już negowane, wyśmiewane, traktowane jako kuriozalne. Widzę coraz większą otwartość.
Czytaj więcej – radiozet
SONIA CIERPI Z POWODU ZAKRZEPICY!
Malutka Sonia jest córką chrześcijańskich niewolników z fabryki cegieł. Pomagamy w jej leczeniu od początku tego roku, kiedy trafiła do szpitala z powodu paraliżu jednej strony ciała i problemów z oddychaniem.
U dziewczynki na początku podejrzewano chorobę autoimmunologiczną, lecz później zdiagnozowano zakrzepicę zatoki strzałkowej górnej. Z powodu zakrzepicy dziewczynka od wielu miesięcy cierpi na niedowład lewej rączki oraz silne bóle głowy. Jej stan chociaż stabilny, wymaga ciągłego przyjmowania leków i regularnych wizyt lekarskich, na co jej ubodzy rodzice, Nasir i Nabila, nie mają niestety pieniędzy.
Dlatego ponownie zwracają się do nas o pomoc dla chorej córeczki.
Nasir i Nabila mają dwoje dzieci: trzyletnią Sonię i półtorarocznego Haroona. Nasir jako dziecko mieszkał z rodzicami we własnym domku na swoim polu sąsiadującym z polami muzułmańskiego gospodarza. Wszyscy, rodzice i dzieci, pracowali na tym polu. Kiedy Nasir miał 18 lat, gospodarz bezprawnie zagarnął ich pole.
Rodzina zadłużyła się na prawnika, ale nie przyniosło to skutku. Rodzice wkrótce zmarli. Od tego czasu, od 12 lat, Nasir pracuje w cegielni, by spłacić dług. Najpierw pracował wraz z młodszym bratem, ale po jego ślubie rodzina rozdzieliła się, a Nasir odpracowuje teraz dług z żoną, Nabilą.
W imieniu rodziców malutkiej Soni zwracamy się do Was, drodzy Darczyńcy, o wsparcie w modlitwie oraz wpłacanie nawet najbardziej skromnych datków na pomoc dla chorej dziewczynki.
„W tym wszystkim pokazałem wam, że tak pracując, należy wspierać słabych i pamiętać na słowo Pana Jezusa, który sam powiedział: Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać”
(Dzieje Apostolskie 20,35).
DAROWIZNA 100 ZŁ | DAROWIZNA 200 ZŁ | DAROWIZNA 500 ZŁ |